Chcesz sobie popłakać? Przeczytaj to!

7

Strasznie dawno nie było u mnie recenzji – nie oznacza to jednak, że nic nie oglądałam i nigdzie nie byłam 🙂 Zdarzyło mi się w ostatnim miesiącu obejrzeć kilka nowości kinowych w tym absurdalny „Litewski Przekręt”, polską komedię „Disco Polo”, która strasznie mnie zawiodła, bo liczyłam na fajne, dowcipne dialogi, ale nic z tych rzeczy się nie wydarzyło czy też „Źródło nadziei” z Russellem Crowe. Do tego ostatniego mam ewidentną słabość, jego kreacja w „Gladiatorze” sprawiła, że jest to jeden z moich ulubionych filmów. Ale nie o tym dzisiaj. W zeszłym tygodniu obejrzałam dwa inne filmy które sprawiły, że przeżyłam prawdziwe katharsis.

Są takie filmy, które na długo zapadają w naszej pamięci. Wracają z jakąś codzienną sytuacją, komentarzem, kontekstem sytuacyjnym. Zdecydowanie „Gwiazd naszych wina” i „Her” do takich pozycji należą.

Gwiazd naszych wina

gwiazd naszych wina
Z opisu filmu możemy spodziewać się jakiegoś romansu, ale niezbyt dobrego, bo przecież główni bohaterowie mają po kilkanaście lat, więc co oni mogą wiedzieć o miłości, tęsknocie czy namiętności. Nie jest to jednak film o beztroskich nastolatkach i do takich też nie jest kierowany. Gorzkie migdały trafiają się tutaj co chwilę. Hazel choruję na raka tarczycy, musi ze sobą targać butlę z tlenem i nie jest jej łatwo z nawiązywaniem nowych znajomości. Natomiast Gus to były koszykarz, któremu choroba odebrała nogę i tym samym nadzieje na karierę. Jest jednak pogodnym i charyzmatycznym chłopakiem, który mimo początkowej niechęci dziewczyny cały czas się o nią stara i w końcu dopina swego. Nasi młodzi bohaterzy planują podróż do Amsterdamu, żeby spotkać się ze swoim ulubionym pisarzem. Kiedy wyjazd dochodzi do skutku dowiadujemy się wielu nowych rzeczy, które niestety przerywają wcześniejszy, poukładany już scenariusz.

Gdyby nie to, że główni bohaterowie są śmiertelnie chorzy, to ich miłostka wydawałaby się słodka i urocza. Jednak piętno nowotworu i tego jak nie wiele mają czasu by przeżyć coś wielkiego, poczuć coś głębokiego przeżywamy ich życie szybciej i tak jakoś bardziej. Od pierwszych minut seansu wiemy, że nastąpi najgorsze – zastanawiamy się tylko kto pierwszy się podda/odpuści/ustąpi. Nie następuje żadne z tych, więc tym bardziej cierpimy śledząc dalsze losy i wydarzenia. A dzieje się w tym filmie sporo. Ostatecznie nie spodziewajcie się happy endu. Jednak sposób w jaki główni bohaterzy walczą o siebie, mówią o uczuciach i po prostu są – no po prostu trzeba to zobaczyć.

Scenariusz został oparty o bestseller książkowy i jest w mojej opinii dobrze zrobiony, nie jest płytki, nie jest mdły. Ogląda się dynamicznie i nawet nie wiadomo kiedy minęły 2 godziny.

Po obejrzeniu „Gwiazd naszych wina” efekt był taki, że wilgotność powietrza w naszej domowej sali kinowej znacznie wzrosła i nawet wśród panów coś zaiskrzyło się pod powieką. Sceptycznie podchodziłam do tego tytułu, ale bardzo cieszę się, że obejrzeliśmy. Lenka, dzięki za włączeie play, film zdecydowanie do polecenia!

Her

her
Scarlett Johansson gra tutaj tylko głosem, ale jej kreacja jest przejmująca i wciągająca. Dla niej samej można poświęcić ponad 2 swojego czasu by obejrzeć ten film. „Her” to melodramat, który swoją premierę miał pod koniec 2013 roku. Ja oglądałam go niedawno i od razu pożałowałam tego czekania bo jest to jedna z tych pozycji która dostaje spokojnie 8 na filmwebie.

Rola męska przypadła tutaj Joaquinowi Phoenixowi, który jest świetnym aktorem bez dwóch zdań. Idealnie odgrywa tutaj smutek i melancholię głównego bohatera, który jest zwyczajnie samotny. Scenarzyści posunęli się ciut na przód i przedstawili nam świat w którym internet i bycie online zastępuję nam kontakty międzyludzkie. Nie omija to także Theodora dla którego wirtualna rzeczywistość jest przedłużeniem normalnego życia. To właśnie tam poznaje OS (dzięki zainstalowanemu nowoczesnemu systemowi). i powoli się w niej zakochuje. Problem polega na tym, że ona nie jest realną osobą, a jedynie komputerowym wymysłem ekipy zmyślnych informatyków. Historia jest jednak tak poprowadzona, ze lubimy i chcemy wspierać obydwoje bohaterów, rozumiemy ich rozterki i niejednokrotnie możemy przypisać ich emocje do naszych codzienny uczuć. Na szczególną uwagę zasługuje także drugoplanowa rola Amy Adams, która jest świetną aktorkę i po tym filmie mam ochotę na więcej kreacji w jej wykonaniu. Jeżeli możecie mi polecić film z nią w roli głównej to poproszę 🙂

Spike Jonze który jest tutaj scenarzystą i reżyserem otrzymał Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny. Niech to będzie dodatkowa rekomendację tego filmu. Następna? Świetny soundtrack! Zawsze zwracam na to uwagę i tutaj nuty są perfekcyjnie dobrane do historii i pokazywanych uczuć.

Wiecie co, ostatnio prześladują mnie scenariusze z cyberprzestrzenią i postępem technologicznym w tle. Właśnie skończyłam mini serial „Black Mirror”, który składa się z dwóch sezonów, po 3 odcinki każdy. Pokazane są w nim historie osób dotkniętych w jakiś sposób nowinkami technicznymi, które miały ułatwić ludziom codzienne życie, jednak w rzeczywistości tylko bardziej je skomplikowały. Jeżeli lubicie tak historię to polecam serdecznie, poniżej załączam jeszcze zwiastun do „her”. Może kogoś zainspiruję, tylko uwaga… to jest naprawdę smutny film.

Oglądaliście któryś z tych filmów? A może jeszcze dzisiaj sobie obejrzycie?

Share.

7 komentarzy

  1. Tak jak pierwszy film coś czuję by mnie nie porwał, tak drugim opisem mnie zachęciłaś:) Pewnie sięgnę w wolnej chwili do tego filmu 🙂

    Ja jak chce popłakać oglądam the notebook albo perfect sense – ale to już jest ciężka artyleria 😀

    • Nina Wiśniewska on

      Znam the notebook, ale perfect sense jeszcze nie… CHyba podejmę to wyzwanie 🙂

    • Nina Wiśniewska on

      Książka jest jeszcze przede mną, ale na pewno ją przeczytam, bo po filmie jestem bardzo ciekawa jak wygląda ta historia od strony autora.

  2. „Her” mnie nie wciągnęło, zwyczajnie się wynudziłam. Za to ryczałam jak głupia, oglądając „Now is good” – polecam, jeśli jeszcze nie widziałaś.

Leave A Reply